23 lipca 2007 roku kupiłam sobie chomika. Długo szukałam odpowiedniego sklepu, w którym zwierzątka miałyby czysto i nie byłyby chore ani agresywne. Ale już na wstępie piszę, że opłaciło się.
Gdy już straciłam nadzieję, że dziś kupię sobie chomika, mama postanowiła odwiedzić ostatni sklep w naszej okolicy.
Pani sprzedawczyni była bardzo miła i dała mi potrzymać chomiczkę, która nam się spodobała. Kupiłam ją i zdziwiłam się, że jest taka tania!!! Kosztowała zaledwie 13 złotych!!! Była to dziewczynka, więc zaczęłam się poważnie zastanawiać, jak ją nazwać. Wcześniej w domu padło wiele propozycji. Między innymi: Cytrynka, Pimpunia, Pusia, Matylda i wiele innych. Tata chciał, aby nazywała się Okruszynka, mama – Mańdzia, a ja - Lika. Więc stanęło na Lice. Od razu zadzwoniłam do taty z komórki mamy i opowiedziałam mu o Lice. Bardzo się ucieszył. W drodze do domu Lika zrobiła dwie kupki, siusiu i wyjęła ziarenko z worka.
W domu chomisia nie za bardzo przejęła się zmianą otoczenia i bawiła się z nami trochę. W sklepie nie kupiłyśmy jej klatki, bo nie było dużego wyboru, więc poprosiłyśmy o wiórki, miskę i jedzenie. Spała więc w małym, starym transporterku z wiórami, miską z jedzeniem i papierową rurką do spania.
Dopiero gdy zostawiliśmy ją samą, zaczęła odczuwać brak
rodzeństwa.
Z nocnych relacji mamy dowiedzieliśmy się, że Lika całą noc przesiedziała wystraszona na środku transporterka.
Cztery dni później pojechałam z rodzicami i Liką do Opola, do babci. Lika bardzo spodobała się babci i wzajemnie. Przez pierwsze dni pobytu w Opolu zaczęliśmy na Likę mówić Bazia.
W końcu nie mówiło się na chomisię inaczej. Bazia brzmi bardziej zdrobniale i pasuje do małej, szarobiałej kuleczki. Żeby nie było więcej takich zmian, postanowiłyśmy z babcią urządzić chrzest Bazi.
Przygotowałyśmy wszystko. Serpentyny i tęczowe paski bibuły były w całym domu. Tworzyły girlandy na ścianach, suficie i na progu. Confetti przykrywało całą podłogę grubym, tęczowym kożuszkiem. W pokoju dziecinnym mojej mamy
{w którym mieszkały też jej chomiki, tylko że syryjskie} miał
się odbyć chrzest Bazi. Zrobiłyśmy też plakaty informacyjne, chociaż każdy w tym domu wiedział, że od dziś Bazia będzie się oficjalnie tak nazywać. Chrzestnymi byli moi rodzice - w tej uroczystej chwili niestety nieobecni – a świadkami babcia z dziadkiem. Ołtarzyk zrobiłyśmy z kartonowego pudełka po butach, które okleiłyśmy sreberkiem i ślicznymi naklejkami.
Nadeszła ta chwila. Nalałam wody do starego pucharu dziadka. Wyciągnęłam Bazię z nowej klatki. Chomisia sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, że teraz stanie się coś niezwykłego...
Wszyscy wypełniliśmy formularz, a ja po raz ostatni przypomniałam sobie słowa formuły i wypowiedziałam ją:
- Nadaję ci imię Bazia. Jesteś od dziś Bazią Liką Mańdzią Cytrynką Okruszynką Dżungarską - powiedziałam i polałam jej główkę odrobiną wody. Wszyscy obecni w pokoju mojej mamy zaczęli bić brawo.
Potem udaliśmy się do sali tańców, którą był duży i długi przedpokój. Rzucaliśmy w siebie serpentynami i confetti, robiliśmy zdjęcia. Gdy byliśmy już potwornie zmęczeni i głodni, udaliśmy się do sali poczęstunku, w tym przypadku salonu. Jedliśmy babeczki, ciastka i kanapki i piliśmy soki owocowe. Po odpoczynku poszliśmy znów tańczyć. Wieczorem byliśmy tak wycieńczeni, że od razu położyliśmy się spać.
Bazia z dnia na dzień jest coraz bardziej oswojona i ufna. Gdy wracam ze szkoły i chomiczka słyszy hałas, przychodzi się ze mną przywitać. Kładzie łapki na prętach klatki i czeka, aż ją pogłaszczę.
Niestety, w dotychczasowym życiu Bazi nie było jedynie przyjemności. Ten stary transporterek, w którym spędziła pierwsze dni poza domem, o mały włos nie pozbawił Bazi nogi. W miejscu, gdzie zamykało się pudełko, byłe dwie szczelinki. Gdy chomisia wychodziła z transporterka, w jednej z nich utknęła jej nóżka. Zwierzątko oczywiście od razu zaczęło się wić, miotać i gryźć wszystko dookoła. Mamę i Tatę ugryzła do krwi. Jakby nie przypadkiem mnie pogryzła najmniej. Może wiedziała, że jestem jej panią? W końcu jakimś cudem udało się uwolnić łapkę Baziuni.
Wróćmy jednak do wesołych tematów. Miesiąc później przyjechała do nas babcia. Od czasu naszej wizyty u niej odwiedziła nas już kilka razy, jednak nie wydarzyło się nic tak ciekawego jak wtedy. Postanowiłyśmy wziąć Bazię na spa-
cer w torbie na prezenty. Nasypałyśmy jej do wnętrza wiór-
ków i kawałków materiału, aby było jej ciepło. Dałyśmy jej
też rurkę do zabawy. Dla Bazi wyjście na dwór było wielkim przeżyciem, ponieważ była na dworze tylko raz, gdy ją kupiłyśmy. W papierowej torbie nie czuła, że jest na zewnątrz.
Dopiero gdy wzięłam ją na ręce i poczuła świeże powietrze i wiatr, odrętwiała i w ogóle się nie ruszała. Włożyłam więc chomiczkę pod kurtkę, gdzie poczuła się bezpiecznie. Resztę niedługiego spaceru przespała w torbie.
Więcej przygód Bazia nie miała. Mam ją przecież dopiero od trzech miesięcy i dużo może się jeszcze wydarzyć.
Teraz opiszę codzienne życie Bazi. Jej klatka jest niewielka, jak ona sama. Na pięterku urządziliśmy jej kuchnię. Ma tam kostkę minerałową, dwie kolby i miskę z jedzeniem. W lewym górnym kącie klatki jest sypialnia zrobiona z kilku starych, podartych skarpet i strzępków materiałów. Ma tam też spiżarnię.
Jestem bardzo szczęśliwa,że mam chomiczka, a Bazia jest chyba najmilszym zwierzątkiem na świecie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz