Dawno, dawno temu - ale nie aż tak dawno – żył sobie pewien gruby krasnal Łasuch. Pożerał wszystko co było jadalne i ładne. Czasami bywał wybredny względem jedzenia.
Jak sobie coś upodobał to nie odpuścił dopóki tego nie zjadł. Ze względu na swe kulinarne upodobania znał wszystkie restauracje we Wrocławiu. Pewnego dnia w nowej i gustownie urządzonej restauracji, którą odwiedził zauważył coś nadzwyczajnego. Była to cudowna rzeźba z galaretki mieniącej się kolorami tęczy o tak pięknym zapachu, że Łasuch wywąchałby tę woń na kilka kilometrów. Ludzie z najdalszych zakątków naszego miasta przyjeżdżali, żeby zobaczyć ten kulinarny cud na własne oczy i poczuć własnym nosem. Łasuch zaniepokojony nadciągającym tłumem posypał się magicznym pyłem i niepostrzeżenie przeleciał tuż pod rzeźbę. Wabił go waniliowo – migdałowo – kokosowy aromat czarującej galaretki. Nabrał takiej ochoty żeby ją zjeść, że nie bacząc na nic otworzył szeroko usta, zamachał rękoma i ruszył na podbój kuszącej rzeźby. Już chciał pochwycić cudo, ale nie zauważył oszklonych drzwi i … uderzył się.
- Nienawidzę drzwi!!! – wrzasnął trzymając się za czoło.
Potem zawzięcie próbował dopaść galaretkę rzucając się na nią. Spadał raz z prawej, raz z lewej strony lub za nią. Podjął kolejną desperacką próbę, ale wylądował na napisie: „Nie podżeraj mnie bo zamienisz się w kamień!”.
- To jakieś żarty… phi… Kto w to uwierzy. Nie dam się nabrać! Jutro spróbuję na nowo… – powiedział krasnal.
Całą noc myślał o galaretce. Gdy tylko noc ustąpiła miejsca wschodzącemu słońcu, już stał przy drzwiach i ciężko dumał, jak dostać się do wnętrza zamkniętej restauracji. Gdy tak przyglądał się drzwiom, nagle zauważył maleńką mysią dziurkę w futrynie. Posypał się magicznym proszkiem w innym kolorze… Oglądnął ten maleńki otwór z każdej strony i … spróbował wejść. Głowa przeszła, ale tułów się zaklinował. Ze wszystkich sił przeciskał swoje krągłości, aż w końcu udało się : PRZESZEDŁ!
- Muszę przejść na dietę… - westchnął krasnal.
Śmignął w powietrzu. Pochwycił talerz. Naładował na niego olbrzymią porcję galaretki. Nagle usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi. To szef restauracji przyszedł do pracy, a za nim wchodzili pracownicy. Skorzystał z zamieszania przy wejściu i uciekł niezauważony na zewnątrz lokalu. Cudowny zapach galaretki kusił niemiłosiernie… Kilka kroków od budynku restauracji, na rynku naszego miasta, spałaszował tę przecudowną wyśmienitość… i… tylko mruczał:
- Co za cudo! Mniam!!! Co za cudo. Niebo w ustach. Pychotka… Mniam. Mniam…
Gdy już ją zjadł padł na talerz z przejedzenia. Nagle zauważył, że nie może ruszać ani nogą ani ręką a potem … skamieniał…
Teraz leży biedaczek na wrocławskim rynku przy „Pizzy Hut” nieopodal „Witaminki”. Uważajcie żeby go nie nadepnąć.
Jak sobie coś upodobał to nie odpuścił dopóki tego nie zjadł. Ze względu na swe kulinarne upodobania znał wszystkie restauracje we Wrocławiu. Pewnego dnia w nowej i gustownie urządzonej restauracji, którą odwiedził zauważył coś nadzwyczajnego. Była to cudowna rzeźba z galaretki mieniącej się kolorami tęczy o tak pięknym zapachu, że Łasuch wywąchałby tę woń na kilka kilometrów. Ludzie z najdalszych zakątków naszego miasta przyjeżdżali, żeby zobaczyć ten kulinarny cud na własne oczy i poczuć własnym nosem. Łasuch zaniepokojony nadciągającym tłumem posypał się magicznym pyłem i niepostrzeżenie przeleciał tuż pod rzeźbę. Wabił go waniliowo – migdałowo – kokosowy aromat czarującej galaretki. Nabrał takiej ochoty żeby ją zjeść, że nie bacząc na nic otworzył szeroko usta, zamachał rękoma i ruszył na podbój kuszącej rzeźby. Już chciał pochwycić cudo, ale nie zauważył oszklonych drzwi i … uderzył się.
- Nienawidzę drzwi!!! – wrzasnął trzymając się za czoło.
Potem zawzięcie próbował dopaść galaretkę rzucając się na nią. Spadał raz z prawej, raz z lewej strony lub za nią. Podjął kolejną desperacką próbę, ale wylądował na napisie: „Nie podżeraj mnie bo zamienisz się w kamień!”.
- To jakieś żarty… phi… Kto w to uwierzy. Nie dam się nabrać! Jutro spróbuję na nowo… – powiedział krasnal.
Całą noc myślał o galaretce. Gdy tylko noc ustąpiła miejsca wschodzącemu słońcu, już stał przy drzwiach i ciężko dumał, jak dostać się do wnętrza zamkniętej restauracji. Gdy tak przyglądał się drzwiom, nagle zauważył maleńką mysią dziurkę w futrynie. Posypał się magicznym proszkiem w innym kolorze… Oglądnął ten maleńki otwór z każdej strony i … spróbował wejść. Głowa przeszła, ale tułów się zaklinował. Ze wszystkich sił przeciskał swoje krągłości, aż w końcu udało się : PRZESZEDŁ!
- Muszę przejść na dietę… - westchnął krasnal.
Śmignął w powietrzu. Pochwycił talerz. Naładował na niego olbrzymią porcję galaretki. Nagle usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi. To szef restauracji przyszedł do pracy, a za nim wchodzili pracownicy. Skorzystał z zamieszania przy wejściu i uciekł niezauważony na zewnątrz lokalu. Cudowny zapach galaretki kusił niemiłosiernie… Kilka kroków od budynku restauracji, na rynku naszego miasta, spałaszował tę przecudowną wyśmienitość… i… tylko mruczał:
- Co za cudo! Mniam!!! Co za cudo. Niebo w ustach. Pychotka… Mniam. Mniam…
Gdy już ją zjadł padł na talerz z przejedzenia. Nagle zauważył, że nie może ruszać ani nogą ani ręką a potem … skamieniał…
Teraz leży biedaczek na wrocławskim rynku przy „Pizzy Hut” nieopodal „Witaminki”. Uważajcie żeby go nie nadepnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz